Pracownicy po pięćdziesiątce wykoszą młodszą konkurencję
Pisałam już o kłopotach jakie mają pracownicy po pięćdziesiątce na rynku pracy i ich przyczynach (uwaga, tekst trudny, absolutnie nie webwritingowy, ale jak masz chęć, to zapraszam). Na ten temat sytuacji pracowników 50 plus na rynku krąży sporo mitów. Poza tym, lęk i nagłówki w stylu „Co trzeci pracownik po pięćdziesiątce czuje się wykluczony z rynku pracy(…)” lepiej sprzedają newsy i zapewniają klikalność niż obiektywne albo nie daj Boże optymistyczne wiadomości.
Wciąż ostro rekrutuję i to w kilku krajach jednocześnie. Na rozmowy przychodzą kandydaci w różnym wieku. Wniosek mam tylko jeden: jak tak dalej pójdzie, to pracownicy po pięćdziesiątce wykoszą młodszą konkurencję w cuglach i do gołej ziemi. Wystarczy odrobina samozaparcia, ciut pewności siebie i kapka znajomości języków obcych. Serio. Wiem, co mówię, bo w przytłaczającej większości mam do czynienia z kandydatami mocno poniżej pięćdziesiątki. Ich CV krzyczą o wszechstronnym wykształceniu, chęci rozwoju i realizacji rozlicznych pasji. Na rozmowy przychodzą pewni siebie. Są najlepsi z najlepszych. Tylko czy aby na pewno?
PRACOWNICY PO PIĘĆDZIESIĄTCE VS MŁODZI, WYKSZTAŁCENI
Każde CV, jakie obecnie dostaję jest imponujące. No prawie każde. Skończone dwa kierunki studiów, to obecnie norma. A zdarzają się i trzy. Wszystkie jednocześnie albo prawie jednocześnie. Prawo, psychologia i stosunki i międzynarodowe, stosunki międzynarodowe i administracja albo finanse, a do tego często jeszcze jakaś filologia. Zdarzył mi się nawet kandydat, co skończył medycynę i prawo. Ale najwyraźniej kilka fakultetów nie wystarcza, bo do tych dwóch, trzech podstawowych kierunków studiów dorzucają sobie jeszcze z jedną, dwie podyplomówki albo studia za granicą albo i to , i to . Dodatkowo praca już na studiach albo rozliczne staże. No i jak prawnik to na ogół aplikacja. Praktycznie co drugi kandydat jest albo w trakcie aplikacji ( najczęściej adwokackiej) albo już ją ukończył. Część, robi jeszcze „po drodze” doktorat.
Jeśli pomyślałeś, o kurczę, imponujące, to nie jesteś sam. Do tego im młodszy kandydat tym więcej studiów, staży, podyplomówek, doktoratów. Naprawdę można dojść do wniosku, że obecnie Polacy do mniej więcej trzydziestki ostro inwestują w siebie. Rozwój, rozwój i jeszcze raz rozwój. Pracownicy po pięćdziesiątce wypadają na tym tle o wieeeele skromniej. Pokończyli zwykle „tylko” jeden kierunek, a potem jeszcze parę podyplomówek. Ale to raczej z musu niż pasji. O stażach zagranicznych czy studiach mogli tylko pomarzyć.
A tymczasem młodsza konkurencja nie śpi i nie poprzestaje na samej edukacji.
PASJA RZĄDZI ŚWIATEM MŁODSZYCH
W czasach kiedy pracownicy po pięćdziesiątce wchodzili na rynek pracy i zdobywali doświadczenie, nikt o pasji nie słyszał. No chyba, że szewskiej.
Tymczasem, jak nauczają obecnie rozliczne poradniki samorozwoju, w życiu trzeba mieć pasję. I to najlepiej nie jedną. Nie samą nauką i pracą żyje człowiek, prawda? W dzisiejszych czasach statystyczny kandydat do pracy zaraz po uczelni, czy rozwijającej pracy, biegnie na siłownię popracować nad formą. Jak nie siłownia to tenis, jak nie tenis to basen, jak nie basen to bieganie. Do tego pasjonuje się podróżami, kuchnią , dobrą literaturą i sztuką. I IT. Jeśli są mężczyznami, to praktycznie co drugi pan jest komputerowym guru, o ile nie jest informatykiem z wykształcenia . Powiem, że sądząc po CV, im kandydat młodszy, tym więcej pasji i zainteresowań.
PEWNOŚĆ SIEBIE, SKARB DZIEWCZĘCIA (I CHŁOPIĘCIA TEŻ)
No to przechodzę do konkretów. Jest w kim wybierać. Na ogół firmy , w których pracuję mają wieloetapowe procesy rekrutacyjne. Pierwsza rozmowa jest na ogół po angielsku ze mną i z native speakerem: koleżanką/kolegą z Anglii albo ze Stanów. Z tej przyczyny na ogół przez telefon, bo trudno, żeby zjeżdżali za każdym razem do Polski. Kandydat albo kandydatka zasiada ze mną w pokoju. Przedstawiam się, zadaję kilka pytań. Kandydat odpowiada pewnie i bez zająknięcia. Kolejny trend jaki widzę, to im młodszy kandydat , tym pewniejszy siebie. Zazdroszczę. Ja byłam zahukana i o niebo mniej przebojowa w wieku 26- 27 lat. Moi znajomi również.
Informuję, że zaraz połączymy się koleżanką albo kolegą z anglojęzycznego kraju, więc od tej pory przechodzimy na angielski. Wybieram numer, przełączam telefon na głośnik. No i się zaczyna. Za pierwszym razem byłam w szoku. Naprawdę musiałam się przyzwyczaić. O co chodzi? Ano , bez przesady ale tak z połowa tych fantastycznych, pewnych siebie z pasjami, po zagranicznych stażach, fakultetach i z certyfikatami językowymi pada już na tej rozmowie. I to nie na pytaniach merytorycznych, ale na konwersacji po angielsku.
Nie wiem o co chodzi: w wymaganiach było, że płynny angielski, a tymczasem kandydatka po stosunkach międzynarodowych i roku spędzonym na wymianie studenckiej na wydziale stosunków międzynarodowych (sic!) jakiegoś uniwersytetu na zachód od Odry, nie rozumie prostych pytań po angielsku. Po mniej więcej kwadransie okazuje się, że nie potrafi też sklecić sensownego zadania w tym języku, przy czym w ogóle jej to nie przeszkadza.
Poważnie. Kandydaci są wręcz zirytowani, kiedy zdesperowana koleżanka z Anglii po raz piąty zadaje to samo pytanie, tylko innymi słowami licząc na odpowiedź. A tymczasem niezrażony kandydat jedzie dalej. Prawdziwym czempionem w tej dziedzinie, był pewien młody dżentelmen, z którym rozmowa była prowadzona wyłącznie przez telefon, bo mieszkał na 2 końcu Polski. Nie tylko nie rozumiał pytań i nie potrafił na nie odpowiedzieć, ale jeszcze niefrasobliwie korzystał sobie w tle z jakiegoś internetowego translatora. Robił długie pauzy w wypowiedzi i wtedy bardzo wyraźnie było słychać jak stuka w klawiaturę i gorączkowo tłumaczy swoją następną wypowiedź.
Ja się pytam jak? Jak to możliwe, że w czasach obowiązkowego języka obcego na maturze, czasach internetu, globalnej wioski i międzynarodowych staży człowiek nie jest w stanie sklecić zdania po angielsku, którym rzekomo świetnie włada? Jak on te międzynarodowe staże odbył? Jak on studiował na tych obcojęzycznych uczelniach?
Zresztą nie chodzi o sam angielski. Bardzo często Ci wszyscy wykształceni i po stażach mają bardzo, ale to bardzo nikłe pojęcie o podstawowych kwestiach merytorycznych ze swojej dziedziny. Człowiek ma wrażenie, że ich praca polegała na „kopiuj- wklej”. Co więcej nie byli specjalnie zainteresowani ani co właściwie wklejają ani po co. Niektórzy mają za sobą już kilka lat i więcej „kopiuj- wklej”. Są szczerze zdziwieni, że można oczekiwać czegoś więcej. Naturalnie są na szczęście wyjątki, ale generalnie autentyczna chęć zdobywania wiedzy i doświadczenia jakoś nie ma obecnie za wielu fanów. Przykład z ostatniego miesiąca. Prowadzę rozmowę przez telefon i zadaje pytanie, na co kandydat uprzejmie odpowiada:
– Chwileczkę, tylko sprawdzę w notatkach.
O mało nie spadłam z fotela. Dodam, że szukał dobre 2 minuty , a i tak nie odpowiedział na proste pytanie z branży, w której pracował już parę lat.
Jeszcze bym zrozumiała podejście: idziesz do pracy, odbębniasz swoje, ale potem realizujesz się po godzinach. W CV przebogato, ale jak przychodzi co do czego, to jakoś tak się okazuje, że owszem ten mandaryński to tak, ale delikwent był na 2 lekcjach. Z tymi książkami, to też różnie, bo jakoś tak niekoniecznie kandydat potrafi wskazać ulubionego autora albo książkę. Z filmami jest podobnie , ale większość, ku mojemu zdziwieniu, wymięka na podróżach. Nawet jak faktycznie jeżdżą, to nie potrafią wskazać ani ulubionego kraju ani często nawet tego co się im w danym kraju podobało a co nie. A kandydaci naprawdę sporo podróżują po świecie. Kiedyś modna była Afryka, teraz wciąż trwa boom na Azję, tylko co z tego?
PRACOWNICY PO PIĘĆDZIESIĄTCE I NAJLEPSI Z NAJLEPSZYCH
Ale oddaję sprawiedliwość. Są kandydaci, których angielski nie przeraża i są specami w swojej dziedzinie. Z tym, że jest jedno „ale”. Ostatnimi czasy obserwuję wśród kandydatów wysyp „gwiazd”. Oni są “the best of the best from the best”.
Mam bardzo złe wiadomości: nikt normalny nie lubi pracować z primadonną. Nic tak nie rozwala zespołu jak „ najlepszy z najlepszych”, który daje to reszcie odczuć za każdym razem. Zwłaszcza jeśli zespół tworzą fajni, mądrzy ludzie, ale za to niekoniecznie aż tak przebojowi. Dziwnym trafem, im młodszy kandydat, tym większa gwiazda. A już na głowę biją wszystkich niektórzy młodzi prawnicy i programiści. Część z nich jest z definicji lepsza od reszty tylko dlatego, że skończyła, w ich mniemaniu, prestiżowy kierunek. I teraz oczekują wyłącznie zachwytów. Niesamowite. U kandydatów i pracowników po pięćdziesiątce jakoś tego gwiazdorstwa znacznie mniej. Wbrew pozorom doświadczenie życiowe jednak robi swoje – im ktoś starszy tym łatwiej się z nim dogadać jeśli jest w miarę szczęśliwą osobą. Z ludźmi nieszczęśliwymi i tak się nie da dogadać.
PRACOWNICY PO PIĘĆDZIESIĄTCE JESZCZE PODBIJĄ RYNEK
Wnioski z tego wszystkiego wyciągam następujące. Po pierwsze rynek pracy bardzo się zmienił ostatnim czasu. To już zupełnie coś innego niż 5-6 lat temu albo wcześniej. Różnica jest uderzająca.
Po drugie, coś mi się widzi, że cała ta sterta książek o samorozwoju zalegająca na półkach księgarń i Ci wszyscy kołcze na podcastach i szkoleniach robią swoje. Kiedyś wszyscy ględzili w około jakim to Polacy są marudnym narodem, który tylko narzeka i się nie docenia, to teraz mamy odbicie w drugą stronę. Im młodsze pokolenie tym bardziej „the best of the best from the best”. I tym większe zaskoczenie, że ktoś tej wspaniałości nie dostrzega. Na przykład taki niewdzięczny pracodawca na rozmowie rekrutacyjnej.
Po trzecie, no chyba mi się przyjdzie zgodzić z tymi, co twierdzą, że poziom kształcenia już kompletnie padł na pysk.
Znam kilkoro wykładowców uczelni wyższych i wszyscy narzekają na obecny poziom studentów. Bez znaczenia czy kierunki techniczne czy humanistyczne. Jak mantra powtarzają, że teraz to no oni na 1-2 przerabiają program dawnego liceum, a do zaliczeń i egzaminów można podchodzić co najmniej kilka razy , o ile nie „do skutku”. To by tłumaczyło możliwość pogodzenia czasowego i logistycznego kilku kierunków studiów jednocześnie.
Dawniej naprawdę było trudniej. Im dawniej, tym trudniej. Teraz ilość zastąpiła jakość, a „papierki” z tuzinem dyplomów i zaświadczeń o ukończeniach rozlicznych szkoleń zastąpiły prawdziwą wiedzę. A potem to już leci: oficjalnie wszyscy chcą się rozwijać, ale tak naprawdę mam wrażenie, że wolą jednak podejście „kopiuj-wklej”. Autentyczny rozwój wymaga wysiłku i czasu. Zastępy najlepszych z najlepszych są tym odkryciem zszokowane.
Tak, że drodzy pracownicy po pięćdziesiątce, troszkę samozaparcia , zdrowej wiary w siebie i wycinacie młodszą konkurencję do gołej ziemi .
Pozdrawiam, Prawstoria