Wyrzucam rzeczy z domu. I co to daje?
Poprzednio pisałam o tym dlaczego pozbyłam się większości mebli i rzeczy z domu. Teraz opowiem co mi to właściwie daje. Bo efekty już są. I to bardzo, bardzo wymierne. A, i będzie jeszcze o prawdopodobnie jednej z najważniejszych książek, jakie do tej poty przeczytałam. Bez niej, nie weszłabym na ścieżkę prawdziwego minimalizmu. Przejście od pomysłu „wyrzucam to wszystko w cholerę”, do czynów jest trudne.
Wyrzucam dzięki Fumio Sasakiemu
Rzeczy w moim otoczeniu przytłaczały mnie od dłuższego czasu, chociaż i tak nie miałam ich za wiele. Przynajmniej zdaniem niektórych. Jeśli czytałeś mój poprzedni wpis, to wiesz, że bardziej lub mniej świadomie, czułam potrzebę pozbycia się otaczającego mnie nadmiaru już od miesięcy. Ale musiałam do tego dojrzeć. Żeby przejść od poszukiwań do czynów, potrzebny był prawdziwy efekt „wow”. I takim „wow” była w moim przypadku książka Fumio Sasakiego „Pożegnanie z nadmiarem”. W polskim tłumaczeniu do tytułu dorzucono jeszcze „minimalizm japoński”. Całkowicie zbędnie. Ale, nie to jest najważniejsze. Dla mnie najistotniejsze było podejście autora do minimalizmu. To jedyna książka na ten temat gdzie autor nie robił z siebie kogoś lepszego od innych, nie wciskał kitów o oszałamiającej karierze, którą porzucił, bo doznał oświecenia. I, co wręcz notorycznie robią na przykład polscy blogerzy czy autorzy podający się za minimalistów, nie lansował przy okazji minimalizmu jakiegoś swojego biznesu na boku. Nic z tych rzeczy. W moim odczuciu pisał szczerze. Nie robił i raczej już nie zrobi oszałamiającej kariery. Nie doznał też boskiego oświecenia dostępnego jedynie wybranym. Po prostu pewnego dnia uznał, że ma wszystkiego, ale to wszystkiego za dużo i postanowił to zmienić. Efekty , o których pisze są zdumiewające, ale… no właśnie, okazało się, że mogą być prawdziwe. Sama już paru doświadczyłam , chociaż uparcie wyrzucam rzeczy „tylko” od nieco ponad miesiąca. Książkę Fumia serdecznie polecam, a o pierwszych, własnych doświadczeniach po opróżnieniu mieszkania piszę poniżej.
Wyrzucam ubrania i wreszcie mam się w co ubrać
Po pierwsze wraz z meblami pozbyłam się również ok 1/3 swoich ubrań. Obecnie wszystko wisi w jednej szafie dzielonej z małżonkiem. Efekt jest taki, że wreszcie WIDZĘ wszystkie swoje ubrania i dzięki temu zawsze mam się w co ubrać. Nic nie kryje się w zakamarkach mebla, a poza tym zostawiłam sobie tylko te rzeczy, które autentycznie lubię i dobrze w nich wyglądam. Tyle i AŻ tyle. Ale zmiana jest kolosalna. Oczywiście do 7 sztuk odzieży Fumia jeszcze mi daleko, ale kto wie? Poranne ubieranie się do pracy z biura czy z domu to teraz czysta przyjemność, bo zajmuje góra 15 minut 😊.
Łatwiej się pozbyć mebli niż książek
Jak wiesz, wyrzuci też z domu około 2/3 mebli. Teraz trzymam się zasady, że każdy mebel powinien czemuś służyć i ograniczać ilość przedmiotów w domu. Prawda jest taka, że jesteśmy w stanie wypełnić po brzegi nawet największą szafę . W tej sytuacji lepiej od razu kupić mniejszą. To nas ogranicza już na wstępie. A jeszcze lepiej wyrzucić większość rzeczy ZANIM kupimy szafę. W ten sposób zakupimy mebel, który będzie od razu zajmował tylko tyle przestrzeni, ile naprawdę musi. Im mniej przedmiotów do pomieszczenia w środku, tym mniejszy mebel. To samo z regałami na książki czy szafkami w kuchni. Od razu przyznaję się, że dla mnie najtrudniejsza była decyzja, że wyrzucam książki. Bardzo lubię czytać, a swój księgozbiór gromadziłam przez lata. Ale, dzięki Fumiowi się „złamałam”( miał podobny problem ze swoją biblioteczką). Musiałam spojrzeć prawdzie w oczy: z większości książek nie korzystam. Po części dlatego, że przy moim trybie życia czas na czytanie mam już wyłącznie wieczorami, a to wyklucza czytanie przy świetle dziennym. Elektrycznego nie cierpię, więc przestawiłam się już jakiś czas temu na ebooki. Po drugie, w pracy też korzystam głównie z elektronicznych zasobów. Prawda okazała się boleśnie jaskrawa: trzymam papier na półkach wyłącznie z sentymentu. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, pożegnałam się z 4 regałami. Teraz czekam na jeden. Węższy. A czemu czekam? Ano, są jednak takie książki, z którymi nie jestem gotowa się rozstać. Tak, książki to dla mnie bardzo trudna sprawa na drodze do minimalizmu.
Bez mebli i bibelotów, sprzątanie to łatwizna
Razem z meblami i książkami pozbyłam się też wszystkich bibelotów. Cała kolekcja prezentów-kurzo-zbieraczy, figurek, ceramicznych żabek na szczęście, małych maskotki i innych uroczych bzdecików, opuściła dom. Szczerze mówiąc pozbycie się tego zbierającego kurz dziadostwa sprawiło mi największą przyjemność. Zero sentymentu. Tym gadżetom, które szczególnie lubiła, zrobiłam pożegnalne zdjęcie. To mi bardzo pomogło kiedy miałam momenty zawahania: wyrzucać czy nie? Po zrobieniu zdjęcia, wątpliwości znikały jak ręką odjął. Teraz, bez tych wszystkich mebli, książek i bibelocików sprzątanie stało się duuużo łatwiejsze. I zajmuje znacznie mniej czasu.
Wyrzucam rzeczy i zaczyna mieć więcej czasu
W ogóle większa ilość wolnego czasu to u mnie na razie największy i najbardziej odczuwalny efekt wyrzucenia całego tego „szajsu” z domu. Do końca nie potrafię wytłumaczyć jak to się dzieje, ale odkąd pozbyłam wszystkich tych rzeczy, mam go NAPRAWDĘ więcej. Szalony pęd, w którym żyłam do tej pory, ustał. Zwolniłam. Ja albo czas. I… tu nie chodzi tylko o to, że sprzątanie domu idzie mi teraz szybciej niż kiedyś. To jakiś o wiele bardziej złożony proces, którego do końca jeszcze nie rozumiem. Ale efekt jest piorunujący. Od kiedy w mieszkaniu zrobiło się luźniej zaczęłam MIEĆ czas. Na to, żeby pomyśleć co dalej i na co go poświęcę. To dla mnie nowość.
Na zakończenie powiem, że jak nie mieszkasz sam, to minimalizm ma też cienie. Ale o tym to już pewnie napiszę innym razem. W każdym razie plusy przewyższają minusy, jak dla mnie. Więc warto się ograniczać.
Pozdrawiam, Prawstoria