Co to jest hosting i dlaczego jest bezkarny w UE?
Co to jest hosting i dlaczego Unia Europejska ma nadzwyczaj łagodne podejście do przedsiębiorców świadczących usługi hostingowe? Czy hostingodawca może Cię okradać całkowicie zgodnie z prawem czy też może jednak nie do końca?
CO TO JEST HOSTING
Kiedy wklepiesz to pytanie w Google’a wyskoczy Ci około 25 800 000 wyników. To dużo. May definicje od wikipediowskiej czyli „Hosting – udostępnianie przez dostawcę usług internetowych zasobów serwerowni. „
Poprzez coś takiego „ Hosting to udostępnienie miejsca na zdjęcia, teksty i filmy na pracującym bez przerwy, podłączonym do internetu komputerze (zwanym serwerem). Aby strona internetowa mogła działać, musi obsługiwać ją serwer. Jeśli ten komputer nie działa poprawnie, witryna będzie niedostępna.”
Aż po: „Hosting to taki specyficzny komputer (serwer), podłączony do sieci Internet, na którym możemy przechowywać i udostępniać nasze pliki.”
I wiele, wiele innych.
Tymczasem odpowiedź na to co to jest hosting jest bardzo prosta i ładnie definiuje ją prawo unijne. Zgodnie z przepisami UE ,a ściślej mówiąc dyrektywą 2000/31 o handlu elektronicznym, hosting to po prostu usługa przechowywania informacji w formie elektronicznej. To wszystko. Nie ważne na czym firma oferująca takie usługi je przechowuje. To wcale nie musi być serwer ani w ogóle żaden „fizyczny” komputer. Równie dobrze to może być tzw. „chmura” albo w ogóle jakieś nowe, do w tej chwili jeszcze nie okryte rozwiązanie.
Przyznasz, że definicja unijna jest bardzo sprytna. Chyba jeden z nielicznych przypadków kiedy prawo nie tylko nadąża za rzeczywistością, ale wręcz patrzy w przyszłość.
Ale niestety albo i stety : hosting w Unii ma swoje ciemne strony. Otóż okazuje się, że jeśli jesteś dostawcą usług hostingowych, to w zasadzie jesteś bezkarny.
CO TO JEST HOSTING, KTÓRY CIĘ OKRADA
Na pewno znasz markę Louis Vuitton. Myślisz LV i od razu widzisz mega drogie i ekskluzywne torebki. W zasadzie nie ważne jak wyglądają, bo i tak każdy wie, że są symbolem luksusu i prestiżu. Oczywiście kosztują krocie, a w związku z tym są nader często podrabiane. Co się oczywiście właścicielom marki nie podoba, bo tracą w ten sposób grube miliony dolarów oraz euro, których nie mogą zasilić ich wypchanych miliardami kieszeni. Więc sam rozumiesz, że sprawa jest poważna.
Dodatkowo, konkurencja na rynku torebek luksusowych nie śpi, więc LV ostro inwestuje w reklamę. W tym w reklamę online w ramach Google’owej usługi AdWords, czyli poprzedniku obecnych „Google Ads”. Louis Vuitton zapłacił Google’owi za reklamę. Zastrzegł kilka słów kluczowych, tak, że kiedy wpisywałeś w wyszukiwarkę te zastrzeżone słowa, to pokazywał się link reklamowy do strony LV. Po prawej stronie wyników wyszukiwania i zwykle z krótkim opisem reklamowym.
Wypisz wymaluj hosting, ponieważ Google przechowywał w formie elektronicznej informacje (czyli zastrzeżone słowa kluczowe) przekazane mu przez LV.
Szkopuł w tym, że Louis Vuitton dość szybko się zorientował, że po wklepaniu w wyszukiwarkę tych zastrzeżonych w ramach AdWords słów, za które słono zapłacił Google’owi, pokazują się też piękne linki reklamowe do stron oferujących podróbki torebek LV.
No, to się właścicielom marki Louis Vuitton nie spodobało. Ostatecznie nie po to firma budowała renomę przez dziesięciolecia i nie po to zastrzegła „LV”, „Vuitton” oraz „Louis Vuitton” jako znaki towarowe we Francji i w Unii, żeby teraz tracić miliony przez jakiegoś tam Google’a.
Przyznasz, ze LV miał 100% Co to jest za hosting do cholery, za który płacisz, a oni Cię po prostu okradają?
Oczywiście Vuitton pozwał Google’a przed francuskimi sądami i wygrał. Ale Google się od odwołał do francuskiego sądu kasacyjnego, argumentując, że w żaden sposób nie naruszył prawa do znaku towarowego „LV”, „Vuitton” czy też „Louis Vuitton”. I nie czerpał żadnych korzyści handlowych ani finansowych ze sprzedaży tych podrabianych torebek. A w ogóle, to każdy przedsiębiorca może sobie u nich wykupić usługę AdWords i zastrzec słowa kluczowe jakie sobie tylko zamarzy. Google’a interesuje tylko to, czy płaci na czas za reklamę.
TRYBUNAŁ SPRAWIEDLIWOŚCI UE PRAWDĘ CI POWIE
Sąd kasacyjny nabrał wątpliwości co do interpretacji prawa unijnego i w ten sposób, Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) wydał wyrok w połączonych sprawach od C-236/08 do C-238/08. Działo się to 23 marca 2010 r. ,ale interpretacja tego co to jest hosting i do czego się sprowadza odpowiedzialność firmy hostingowej wobec osób trzecich w zakresie informacji jakie przechowuje obowiązuje do dziś.
Jeśli sądzisz, że TSUE zgodził się z Luis Vuitton ( i dwoma innymi francuskimi firmami, które były w identycznej sytuacji), to się grubo mylisz.
TSUE stwierdził, że faktycznie Google umożliwiał tez innym przedsiębiorcom wybieranie tych samych słów kluczowych co Louis Vuittonowi i to do tego jeszcze w kombinacji ze słowem „podróbka” oraz „kopia”, ale co z tego?
Zdaniem Trybunału faktycznie właściciel znaku towarowego może zakazać reklamodawcy reklamowania produktu według słowa kluczowego identycznego jak znak towarowy właściciela, jeśli taka reklam wprowadza przeciętnego odbiorcę w błąd. Czyli taki przeciętny odbiorca nie będzie w stanie odróżnić czy towary /usługi reklamodawcy faktycznie pochodzą od właściciela znaku towarowego czy też nie. Ewentualnie taki przeciętny odbiorca ma trudność z rozróżnieniem czy coś pochodzi od właściciela znaku towarowego czy nie. Czyli Louis Vuitton może zabronić innej firmie reklamowania torebek tej firmy określeniami takimi jak „LV”, „Vuitton” czy „Louis Vuitton”. I to nawet gdyby w reklamie było jasno powiedziane, że chodzi o „podróbkę” czy „kopię”.
Oczywiście LV ma też pełne prawo zakazać takich reklam w sieci i dochodzić odszkodowania za straty związane z naruszeniem swojego znaku towarowego.
Kłopot w tym, że Google nie jest reklamodawcą i w żaden sposób nie używa znaku towarowego Louis Vuittona. On tylko pośredniczy między reklamodawcą a klientem w sieci. I świadczy na rzecz Louis Vuitton i innych reklamodawców usługi hostingowe. Po prostu przechowuje u siebie dostarczone przez nich informacje. A to znaczy, że rola Google’a jest bierna i nie ponosi odpowiedzialności za treści jakie przechowuje.
Żaden przepis nie zobowiązuje dostawcy usług hostingowych do sprawdzania czy przechowywane przez niego treści naruszają czyjeś prawa do znaku towarowego czy też nie.
A to oznacza, że Google, jak każda inna firma świadcząca usługi hostingu, korzysta z ograniczenia odpowiedzialności wskazanego w art. 14 dyrektywy 2000/31 (tzw. dyrektywy o handlu elektronicznym). Ochrona sprowadza się do tego, że TSUE zezwala żeby hostingodawca był całkowicie bierny i nie ponosił żadnej odpowiedzialności dopóki nie zostanie poinformowany, że informacje, które przechowuje to bezprawne treści. Czyli od momentu kiedy Louis Vuitton poinformował Googla, że ten umożliwia reklamy, które naruszają prawa LV do ich znaków towarowych, to Google powinien przestać umożliwiać takie reklamy. Ale dopóki nie ma informacji, Google nie ponosi żadnej odpowiedzialności wobec Louis Vuittona.
Hm, a z drugiej strony zdaniem TSUE po instalacji jednej, małej ikonki Facebooka możesz zostać współadministratorem danych osobowych ze wszystkimi tego konsekwencjami. Z odpowiedzialności włącznie.
I teraz pytanie: czy takie podejście wydaje Ci się sprawiedliwe?
No właśnie.
I żeby było jeszcze ciekawiej, pewien inny międzynarodowy sąd ma kompletnie inne podejście do tego co to jest hosting, o czym już w następnym wpisie.
Pozdrawiam, Prawstoria