Umowa o leczenie czemu tak trudno wywalczyć odszkodowanie?
Umowa o leczenie. Czy wizyta u lekarza lub dentysty to zawarcie umowy ?
Pisałam już wcześniej, że umowy są w naszej rzeczywistości rozpowszechnione znacznie bardziej niż można by się spodziewać. Tak naprawdę każdy z nas, każdego dnia zawiera co najmniej kilka umów nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Oczywiście są to albo umowy ustne (kupuję coś w sklepie) albo wręcz dorozumiane (wjeżdżam na parking i obieram bilet parkingowy, który muszę opłacić żeby z tego parkingu wyjechać). Nie inaczej ma się sprawa z wizytami u lekarza albo dentysty. Musimy sobie zdać sprawę że wizyta u lekarza albo dentysty to zawarcie umowy o leczenie. Czasem umowa jest wykonywana za jednym zamachem czyli w ramach jednej wizyty a czasem potrwa parę wizyt, a czasem umowa dotyczy zbiegu operacyjnego.
KIEDY I W JAKIEJ FORMIE ZAWIERAMY UMOWĘ O LECZENIE
No dobrze, skoro już wiemy, że maszerując do lekarza albo dentysty to zawieramy umowę, to teraz pytanie co to za umowa i przede wszystkim co z jej zawarcia wynika. Umowy o leczenie czy też o zabieg medyczny nazywa się ogólnie „umowami o świadczenia medyczne”. W przeważającej większości będą to umowy, w których lekarz, dentysta czy cały zespół lekarski, będą zobowiązani do starannego działania, a nie do zagwarantowania określonego rezultatu. Pamiętajmy, że jeśli ktoś nas leczy lub operuje to nie gwarantuje efektu. On ma jedynie działać starannie i zgodnie z powszechnie uznaną wiedzą medyczną. Nie ma gwarancji, że operacja się powiedzie albo, że lekarz czy dentysta nas wyleczą. Serio. Oczywiście są wyjątki. Czasem jednak chodzi o rezultat ,ale to są wyjątkowe sytuacje i na ogół związane nie z leczeniem a z medycyną estetyczną. Jak już sobie ktoś zamawia implanty piersi w konkretnym rozmiarze i kształcie, to raczej spodziewa się konkretnego rezultatu, a nie tylko starannego działania, prawda?
Większość „umów o świadczenia medyczne” to pospolite umowy o leczenie. Oczywiście zazwyczaj zawieramy ją ustnie i wygląda to tak: wchodzimy do gabinetu, w środku sympatyczna pani albo pan doktor ( uśmiechnięci, kompetentni ;)) pytają co nas tu sprowadza, my na to że już 6 dzień nas gardło boli, do tego kaszlemy i mamy gorączkę. Wtedy lekarz nas bada, diagnozuje i przepisuje leki oraz daje nam informację jak długo i w jakich ilościach mamy je zażywać. W momencie kiedy przestąpiliśmy próg gabinetu lekarskiego wyraziliśmy chęć zawarcia umowy o leczenie. Kiedy lekarz zapytał, co nam dolega, umowa została zawarta. Potem lekarz nas bada i przepisuje lekarstwa oraz wydaje zalecenia, czyli przystąpiliśmy do fazy realizacji umowy. Została zawarta i wykonana w ciągu około 30 minut. Jeśli Naturalnie, żeby nie było tak prosto spokojnie można bronić tezy, że umowa o leczenie zawarta w momencie kiedy weszliśmy do gabinetu. A do tego, jeśli na przykład lekarz przepisał nam antybiotyk na 10 dni, a po tych 10 dniach wciąż nam nie przeszło, to całkiem możliwe, że wrócimy do tego samego lekarza po pomoc i tym samym zawarta z nim wcześniej umowa o leczenie potrwa przez kolejną wizytę. Identycznie ma się sprawa z dentystą.
WARUNKI DOCHODZENIA ODSZKODOWANIA Z UMOWY O LECZENIE LUB OPERACJĘ
Skutek zawarcia umowy jest taki, że wiąże obie strony i w związku z tym i pacjent ( czyli my) i lekarz muszą się z niej wywiązać. Sytuacja pacjenta jest dużo prostsza: przychodzi, mówi co mu jest i albo płaci za wizytę albo wychodzi, jeśli wizyta odbyła się w ramach NFZ.
Na lekarzu (dentyście) ciążą dużo większe obowiązki i znacznie większa odpowiedzialność umowna. Wszak to lekarz (dentysta) jest fachowcem, do którego przychodzimy po pomoc. Jako, że zawieramy umowę o leczenie, zabieg chirurgiczny lub zabieg operacyjny (ewentualnie jakąś „mutację” tych umów). Jeśli można im przypisać winę, to lekarz czy dentysta, zgodnie z art. 471 kodeksu cywilnego jest zobowiązany do naprawienia szkody wynikłej z niewykonania lub nienależytego wykonania umowy, chyba że niewykonanie lub nienależyte wykonanie jest następstwem okoliczności, za które nie ponosi odpowiedzialności. I teraz uwaga, to lekarz czy dentysta musi udowodnić, że nie wykonał umowy lub też wywiązał się z niej nienależycie, ponieważ zachodziły okoliczności, za które po prostu nie odpowiada. Gdyby na przykład na sali operacyjnej nagle zarwał się sufit i wszystko runęło na pacjenta, to raczej trudno winić chirurga o to, że operacji nie dokończył, a pacjenta zaszył czym uratował mu życie. Oczywiście przejaskrawiam i upraszczam, chcę pokazać o co chodzi.
Idąc dalej tym tropem, lekarzy i dentystów będą w ogóle obowiązywać wszystkie przepisy kodeksu cywilnego regulujące odpowiedzialność ze zobowiązań umownych. Nie ma znaczenia, że umowa o leczenie czy zabieg nie została zawarta na piśmie. I tak, przede wszystkim lekarz lub dentysta są zobowiązani do zachowania należytej staranności przy leczeniu czy operacji ( art.472 kodeksu cywilnego), co w ich przypadku oznacza nie tylko staranność wymaganą od przeciętnego człowieka typu niewsadzanie szpatułki do badania gardła pacjentowi w oko ( przeciętny dorosły wie, że tak nie można, i nie musi być lekarzem żeby do takiego wniosku dojść), ale też pewną „super staranność” wynikającą z faktu, że są profesjonalistami w swoich dziedzinach. Innymi słowy lekarz i dentysta muszą leczyć lub też dokonywać na nas zabiegów zgodnie z ogólnodostępną wiedzą medyczną, aktualną na dzień leczenia lub zabiegu.
Poza tym, co chyba oczywiste, lekarz i dentysta zawszę będą odpowiedzialni umownie za szkody wyrządzone nam umyślnie podczas leczenia lub zabiegu (art. 473 par.2 kodeksu cywilnego).
Naturalnie pacjent musi udowodnić, że poniósł szkodę w skutek niewywiązania się umowy w całości lub w części przez lekarza, dentystę lub weterynarza. Fachowo mówi się o wykazaniu związku przyczynowo –skutkowego między zdarzeniem o szkodą. Szkoda może być szkodą fizyczną (fachowo nazywa się to „szkodą na osobie) taka jak pogorszenie się naszego stanu zdrowia, finansową ( fachowo zwie się to szkodą majątkową) i w naszym przypadku podpada pod to sam zwrot wynagrodzenia za leczenie jeśli było odpłatne, ale też w ogóle zwrot kosztów jaki ponieśliśmy w związku z nieudanym zabiegiem czy leczeniem –np. tak mnie w szpitalu A leczyli , że musiałam pójść do innej kliniki i tam zapłaciłam 10.000 złotych żeby wrócić do stanu używalności. Wreszcie nasza skoda może być natury psychiczno-psychologicznej (fachowo nazywa się taką szkodę „krzywdą” i zamiast odszkodowania wypłaca się za nią zadośćuczynienie), bo dajmy na to bardzo cierpieliśmy i wciąż cierpimy na samo wspomnienie zabiegi, w skutek czego izolujemy się od ludzi, z pracy nas wylali i w ogóle klops.
Istnieją cztery główne powody, dla których tak trudno uzyskać odszkodowanie za skody wyrządzone leczeniem lub zabiegiem medycznym.
POTĘŻNE TRUDNOŚCI Z UDOWODNIENIEM ZWIĄZKU PRZYCZYNOWEGO SZKODA – LECZENIE LUB ZABIEG
Śmiem twierdzić, że w co najmniej 98% wszystkich pozwów związanych z leczeniem czy przeprowadzenie zabiegu medycznego chodzi o szkodę na osobie. Coś nam ten konował po prostu schrzanił naszym zdaniem i nasze zdrowie ucierpiało, więc teraz musi nam zapłacić za te wszystkie dodatkowe wizyty u innych lekarzy, rehabilitacje itd. itp. Do tego jeszcze czujemy potężny psychiczny dyskomfort przez te wszystkie bolesne, dodatkowe zabiegi, więc w grę wchodzi też krzywda i zadośćuczynienie za nasz ból psychiczny, że tak powiem. Super, tylko, że jest w tym pewien haczyk: poszkodowany czyli my, zawsze musi wykazać związek przyczynowy między zachowaniem lekarza/dentysty a poniesioną szkodą. Oczywiście jeśli mamy umowę pisemną, jest nam teoretycznie łatwiej. Jeśli ustną znacznie trudniej i często zamiast się decydować na ustalanie w ogóle warunków tej ustnej czy dorozumianej umowy w sądach dochodzi się odszkodowań w „procesach lekarskich” na zasadzie bezumownej czyli za bezprawny, zawiniony czyn, którym ktoś wyrządził drugiemu szkodę. Podstawą prawną jest w takim wypadku art. 415 kodeksu cywilnego: „ kto z winy swej wyrządził drugiemu szkodę, obowiązany jest do jej naprawienia” i następne.
A teraz pomyślmy i wyobraźmy sobie taką sytuację: idziemy do lekarza, bo nas boli gardło, ten stwierdza, że to niegroźna infekcja. Przepisuje nam lekarstwa i stwierdza, że za 7 dni przejdzie. Wracamy do domu, siedzimy na zwolnieniu, ale po 7 dniach nie tylko nam nie przechodzi, ale wręcz czujemy się gorzej. Kolejny lekarz stwierdza już ostre zapalnie oskrzeli. Lądujemy w szpitalu i nie ma nas w pracy przez kolejny miesiąc. No rzesz, jakbyśmy dorwali tego pierwszego konowała w swoje ręce, to byśmy mu to i owo ukręcili. Będziemy pozywać. Pięknie, ale teraz wykażmy, że zapalnie oskrzeli i nasz przedłużony pobyt w szpitalu miał bezpośredni związek ze złą, pierwszą diagnozą. Czy jesteśmy w stanie to zrobić? Lekarz powie, że nas osłuchał, badał dokładnie i to była tylko niegroźna infekcja. Nie wie co robiliśmy po wyjściu z gabinetu. Może mieliśmy taka fantazję, żeby sobie nago na balkonie powystawiać? A może kompletnie olaliśmy zalecania lekarza? I co wtedy? Żeby nie przedłużać, uprzejmie informuję, że zazwyczaj nie da się w 100% wykazać takiego związku przyczynowego. I tutaj polskie prawo złapało poszkodowanych pacjentów w pułapkę, ponieważ uniemożliwiło im w ogóle dochodzenie odszkodowania za błędy w leczeniu czy źle przeprowadzone zabiegi. Z pomocą przyszło tutaj orzecznictwo Sądy Najwyższego, który w końcu stanął na stanowisku, że w przypadkach szkód na osobie spowodowanych leczeniem czy zabiegami medycznymi, starczy samo uprawdopodobnienie związku przyczynowego leczenie/zabieg- szkoda. Czy to oznacza, że jest łatwiej? Owszem z tym, że nawet z uprawdopodobnieniem są bardzo często poważne trudności.
UMOWA O LECZENIE I PUŁAPKI „ POWSZECHNIE UZNANEJ WIEDZY MEDYCZNEJ”
Jak wspominałam wcześniej przeważająca większość umów o świadczenia medyczne to umowy o staranne działanie. Czyli jak długo lekarz mnie leczył czy operował zgodnie z powszechnie uznaną wiedzą medyczną, tak długo mogę mu jako pacjent za przeproszeniem „skoczyć” jeśli się na to leczenie zgodziłam i zostałam poinformowana o ewentualnym ryzyku.
I teraz pytanie, co to do cholery jest „powszechnie uznana wiedza medyczna”? Znakomite pytanie, na które niełatwo odpowiedzieć. Do tego stopnia, że na ogół jest to najbardziej kosztowny i wydłużający proces element postępowania przed sądem o odszkodowanie za szkodę jaką ponieśliśmy w wyniku leczenia czy zabiegu. Zazwyczaj i pozwany i powód powołują biegłych, którzy oceniają postępowanie lekarza w trakcie leczenia. Na ogół opinie biegłych są sprzeczne, więc któraś ze stron wnioskuje o powołanie kolejnego biegłego albo o opinię z instytutu naukowego. Sam proces oceny dokumentacji medycznej przez kolejnych biegłych trwa. Na opinię z instytutu czeka się obecnie od kilku miesięcy do wręcz kilku lat.
Jeśli sobie jeszcze uzmysłowimy, że medycyna, to nie jest nauka ścisła, tylko bardzo ocenna i na dobitkę bardzo szybko się rozwija, bo ludzki organizm to wciąż zagadka i co prawda dowiadujemy się o nim coraz więcej ale masy rzeczy wciąż nie wiemy, to jesteśmy „ugotowani” w procesie na kilka lat. I trzeba sobie z tego zdawać sprawę. Podobnie jak z kosztów opinii biegłych, które musimy ponieść jeśli przegramy.
KŁOPOTY Z INFORMACJĄ O SPOSOBIE LECZENIA I ZGODĄ PACJENTA NA LECZENIE LUB ZABIEG
Dla większości może to być zaskoczeniem, ale zgodnie z art.31 ustawy o zawodzie lekarza i lekarza dentysty, lekarz i dentysta ZAWSZE MAJĄ OBOWIĄZEK wyjaśnienia pacjentowi jaki jest stan jego zdrowia, jakie jest rozpoznanie (czyli co nam dolega), jakie są możliwości leczenia albo dalszej diagnozy oraz co się stanie jak każdą z tych możliwości leczenia, diagnozy zastosujemy. Plus oczywiście informacja o wynikach leczenia i rokowaniach. Podkreślam, ZAWSZE istnieje taki obowiązek, nawet kiedy idziemy do lekarza z katarem. A teraz się zastanówmy jak często dostajemy te wszystkie informacje. I to jeszcze w przystępnej formie. No właśnie. Dodatkowo nawet jeśli już coś dostaniemy, zazwyczaj tylko ustnie. Tymczasem często absolutnie kluczowa w dochodzeniu odszkodowania za szkody wynikłe z leczenia czy zabiegu jest ustalenie o czym i w jaki sposób pacjent został poinformowany i będą poważne trudności z tym jak to ustalić.
Dodatkowym problem jest zgoda na sposób leczenia oraz zgoda na zabieg operacyjny. Zgodnie z art. 33 ustawy o zawodzie lekarza i lekarza dentysty, i lekarz i dentysta zawsze mają obowiązek uzyskać zgodę pacjenta przed rozpoczęciem badania, rozpoczęciem leczenia czy zabiegu (co do zasady zgody osobiście muszą udzielić pacjenci nieubezwłasnowolnieni i mający 16 lat lub więcej). Zgodnie z dalszymi przepisami tej ustawy, zgoda musi być pisemna tylko w wypadku zabiegu operacyjnego albo zastosowania metody leczenia lub diagnostyki stwarzającą podwyższone ryzyko dla pacjent.
Po pierwsze konia z rzędem temu kto znajdzie w obecnie obowiązujących przepisach definicję „zabiegu operacyjnego”. Po drugie, cóż, tym bardziej nie ma definicji „podwyższonego ryzyka”.
Czyli w praktyce ten, kto nas leczy decyduje czy dany zabieg to już zabieg operacyjny oraz czy dane leczenie lub metoda diagnostyczna stanowi podwyższone ryzyko dla pacjenta czy nie. Jak się domyślamy, to nie ułatwia sprawy ewentualnego odszkodowania, bo o ile większość z nas „na czuja”, że tak powiem, zidentyfikuje zabieg operacyjny, to już niekoniecznie leczenie czy diagnostykę o podwyższonym ryzyku. Każda sytuacja, gdy ktoś decyduje za nas stwarza potencjalne zagrożenie i warto sobie z tego zdawać sprawę.
I wreszcie, nawet zakładając, że faktycznie wyraziliśmy zgodę na operację czy leczenie na piśmie: kto podpisywał w dwóch egzemplarzach tak, że jeden miał dla siebie, a drugi został u lekarza lub w szpitalu? No właśnie.
UMOWA O LECZENIE A DOKUMENTACJA MEDYCZNA. NIBY PACJENTA A JEDNAK NIE DO KOŃCA
Oczywiście my to wszystko wiemy – mam nadzieję, przynajmniej. Jako pacjenci mamy pełny wgląd w naszą dokumentację medyczną, możemy też zawsze zażądać jej kopii ( wszystko jedno czy chodzi o dokumentację papierową czy elektroniczną). Dokumentacja medyczna jest niczym innym jak historią naszego leczenia. Zawiera wpisy dotyczące naszego stanu zdrowia, diagnozy, podawanych leków wykonywanych zabiegów itd. To właśnie do dokumentacji medycznej dołączana jest nasza zgoda na leczenie czy zabieg i tam lekarz lub dentysta wpisuje, a w każdym razie powinien udokumentować fakt poinformowania nas o sposobie leczenia. Teoretycznie wszystko jest jasne i zrozumiałe z tym ,że dokumentacja medyczna należy zgodnie z naszymi przepisami do tego kto nam udziela świadczenia zdrowotnego czyli na przykład szpitala lub lekarza prowadzącego prywatną praktykę. Nie do nas. Oczywiście jako pacjenci mamy do niej pełen wgląd i możemy zażądać kopii, ale…dokumentację medyczną sporządza i przechowuje podmiot, który udziela świadczenia zdrowotnego. Co to oznacza, że Ci, których potencjalnie oskarżymy o wyrządzenie nam szkody, mają do pewnego momentu pełną kontrolę nad pisemną historią leczenia czy zabiegu, w trakcie którego ponieśliśmy szkodę. Jeśli dodamy to do tego, że kopię dokumentacji medycznej wydaje się na nasze żądanie (czyli ani szpital ani lekarz nie wyda jej nam „sam z siebie”), za co można żądać od nas opłaty (nie są to wysokie kwoty, ale zawsze, zwłaszcza gdy dokumentacja jest obszerna to jednak może być wydatek). W dokumentację medyczną nie mamy tak naprawdę wglądu do momentu, kiedy dostaniemy w garść jej kopię. Prawda jest taka, że do tej chwili całkowicie kontrolują ją ci, od których będziemy potencjalnie żądali odszkodowania. Warto się przez chwilę nad tym zastanowić.
Co zatem robić? Jak zwiększyć swoje szanse w ewentualnym sporze z umowy o leczenie lub zabieg? O tym już w kolejnym wpisie.
Pozdrawiam, Prawstoria.